Stefan Krukowski urodził się w 1919 r. Gdy wybuchła II wojna światowa, ruszył na front. Walczył we wschodniej Polsce, gdzie trafił do sowieckiej niewoli w głębi Związku Sowieckiego. W tamtym czasie często śnił mu się ojciec, co traktował jako pewną formę opieki nad swoim losem. Podczas transportu do jednego z obozów, którego więźniowie, jak się później okazało, zostali rozstrzelani w Katyniu, przyśnił mu się ojciec, który nakazał synowi uciekać. Stefan Krukowski zbiegł i cudem wrócił do okupowanej przez Niemców Polski.
Po aresztowaniu i śledztwie w 1940 r. Niemcy wysłali go do obozu w Sachsenhausen, skąd po kilku tygodniach trafił do obozu w Mauthausen. Swoje wrażenia opisał tak:
W chwili naszego przybycia do obozu rządzili nim w sposób decydujący „zieloni” – więźniowie kryminalni [więźniowie kryminalni mieli na ubraniach naszyty zielony trójkąt]. Pierwsze czerwone „winkle” [żargonowe określenie na naszyty trójkąt] – do tego jeszcze z literą P [czerwony trójkąt z literą P oznaczał więźnia politycznego narodowości polskiej] – podziałały na nich podniecająco. Chcąc wygrać walkę o życie i o przetrwanie, należało przede wszystkim wygrać walkę o władzę czy chociażby o cząstkę tej władzy.
Stefan Krukowski przez blisko 3 lata pracował w kamieniołomach, gdzie nabawił się choroby płuc, pylicy. W połowie 1944 r. został przeniesiony do magazynu mundurowego SS. Początkowo jego jedynym zadaniem było sprzątanie, jednak dzięki wykształceniu oraz znajomości języka, jej charakter się zmienił – został szefem komanda pracy, czyli kapo. Stwarzało to dla niego możliwości „organizowania”, tj. kradzieży np. żywności dla kolegów-współwięźniów. Jednakże, jeżeli więzień chciał przeżyć obóz, musiał organizować sobie wszystko, od jedzenia po leki czy ubrania. Dostęp do tych ostatnich dawał możliwość handlu za inne towary, m.in. żywność dla siebie czy innych więźniów.
Ostatnie dni obozu były dla więźniów, oraz, jak wspominał Stefan Krukowski, również dla załogi obozu, bardzo nerwowe. Jak pisał:
Rozpocząłem rozmowę z Kommandoführerem, powiedziałem mu otwarcie, że on, czy pójdzie do niewoli, czy też nie, nie może mieć przy sobie broni. Przy okazji opowiedziałem, jak postępowali Niemcy okupując w 1939 r. Warszawę (…) Po rozmowie ze mną był jakoś bardzo roztargniony. Myślał o represjach na ludności okupowanego kraju, o których mu przed chwilą mówiłem i metodą dedukcji stawiał się sam na miejscu obywatela państwa, któremu grozi na długie lata okupacja.
Dzień wyzwolenia przyszedł 5 maja. Tak wspominał go Stefan Krukowski:
Kommandoführer całe przedpołudnie biegał jak kot z pęcherzem, wreszcie koło 12 wpadł jak burza do magazynu „Idą!” – wyksztusił (…) Rzucił mi na pożegnanie „Trzymajcie się” i znikł na schodach. Wypadłem natychmiast i ja. Rzeczywiście, w dole, za szlabanem kłębiły się tumany kurzu. W parę sekund wpadłem do magazynu odzieżowego, złapałem Dankę za ręce i pociągnąłem ją na drogę, po której majestatycznie toczył się wielki czołg z białą gwiazdą na wieżyczce (…). Danka stała i płakała, a ja powtarzałem sobie prędko w duchu <wolność, wolność> i byłem zdziwiony, że to takie proste.
Po wojnie Stefan Krukowski pozostał przez pewien czas w Niemczech, gdzie zaciągnął się do Polskich Kompanii Wartowniczych, które przy armii amerykańskiej strzegły porządku w okupowanym kraju. Gdy w 1946 r. w radiu usłyszał w apelu Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, że poszukuje go matka, wrócił z Danką, która została jego żoną, do Polski. Zmarł w 1980 roku.