Sam Pivnik

Learn About

Sam Pivnik

Polska
01/09/1926 – 30/08/2017

Gdy wybuchła wojna, był jeszcze dzieckiem – miał 13 lat. Wraz z rodzicami, siostrą i dwoma braćmi, po pobycie w getcie trafił do obozu Auschwitz-Birkenau i jako jedyny go przeżył. Kilkukrotnie uniknął śmierci podczas selekcji, w tym tych prowadzonych przez słynnego Anioła Śmierci – Josefa Mengele. Został ewakuowany z obozu podczas jednego z marszy śmierci. Trafił do Niemiec, na liniowiec Cap Arcona, który przerobiono na pływający obóz koncentracyjny.

Urodził się w Będzinie, niewielkim mieście na południu Polski, zamieszkanym w większości przez Żydów. Jego ojciec był krawcem. W 1939 roku rozpoczęła się okupacja kraju, a młody Sam Pivnik przekonał się bardzo szybko, jaki będzie miała charakter:

Pamiętam bardzo dobrze piątek 8 września. Tego dnia pojawiły się w mieście Einsatzgruppen (…) od czasu do czasu było słychać echa wystrzałów, a potem, gdy popołudnie zamieniło się w wieczór, poczułem zapach spalenizny (…) paliła się nasza synagoga, symbol mojego narodu (…) Einsatzgruppen przez cały weekend robiło swoje. Na ulicach leżały martwe ciała (…) najgorszy był widok Żydów powieszonych na drzewach przy placu.

W 1943 roku Pivnikowie trafili do getta, a kilka miesięcy później zostali wysłani do Auschwitz-Birkenau. Na rampie w obozie on i starsza siostra przetrwali pierwszą selekcję. Resztę rodziny wysłano do komór gazowych. Wkrótce Sam Pivnik został skierowany do komanda pracującego na rampie, a jego zadaniem było zabieranie rzeczy, które zostawały po ludziach z przywiezionego transportu. Praca ta zapewniła młodemu więźniowi dostęp do porzuconej żywności oraz kosztowności, dzięki czemu mógł przetrwać w obozie.

Nie jestem dumny z mojej pracy na rampie. Stałem się, tak jak wszyscy tam, ludzką hieną. Podłoga opróżnionego wagonu bywałą nieraz prawdziwą wyspą skarbów (…) wszelką żywność jaką znajdowaliśmy, chleb, ser, kiełbasę, zjadaliśmy od razu w trakcie zbierania bagaży.

Pracując na rampie, wielokrotnie widział selekcje Josefa Mengele. Gdy trafił do obozowego szpitala z tyfusem, sam uniknął bycia wybranym przez Anioła Śmierci. Po powrocie do zdrowia, trafił do komanda pracującego w kopalni węgla. 19 stycznia 1945 r., czyli niecały tydzień przed wyzwoleniem Auschwitz, w marszu śmierci wyruszył na zachód. Pędzeni więźniowie trafiali do kolejnych obozów, w niektórych miejscach natomiast odmawiano ich przyjęcia, jak np. w Buchenwaldzie. Finalnie Pivnik trafił na północ Niemiec, nad Zatokę Lubecką. „Cap Arcona” była zacumowana w zatoce i zrobiła na Samie Pivniku ogromne wrażenie:

Nigdy wcześniej nie widziałem morza. Bałtyk wydawał mi się szczególnie tajemniczy przez tę mgłę, która zlewała się z jego szarymi falami. (…) Przed nami wyłonił się szary statek. Miał trzy kominy i był naprawdę ogromny. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego statku, nawet na obrazku.

Wejście na pokład, a następnie umieszczenie wśród innych więźniów zapamiętał równie dokładnie:

Najpierw uderzył mnie zapach. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do bladego elektrycznego oświetlenia, ujrzałem głowy i ramiona masy więźniów, stłoczonych jak sardynki w puszce. Zapach powiedział mi, że ci ludzie spędzili w tym pływającym obozie koncentracyjnym sporo dni. Zorientowaliśmy się, że umarłych wyrzucają za burtę, a ich ciała pływały jak ludzkie odpadki. Nawet nasi esesmani byli w szoku.

Statki zacumowane w zatoce były łatwym celem dla lotnictwa alianckiego. Brytyjczycy wydawali nawet ostrzeżenia kiedy miał nastąpić atak. Niemcy jednak celowo nie oznaczyli statków znakami czerwonego krzyża ani nie opuścili bandery na znak, że załoga statku się poddaje. Wszystko było bowiem obliczone na to, aby „rękoma” brytyjskich lotników pozbyć się więźniów. Atak Sam Pivnik zapamiętał doskonale:

[Rakiety] uderzyły w statek z niewyobrażalnym hukiem. Potem rozległ się najstraszniejszy odgłos, jaki słyszałem w życiu, wydobył się gdzie z dołu i potrzebowałem chwili, żeby zdać sobie sprawę, co to takiego. To był wrzask tysięcy przerażonych ludzi, odbijający się echem po korytarzach i klatkach schodowych statku. „Arcona” zadrżała i poczułem smród spalenizny (…) Panika była powszechna. „Arcona” stała w ogniu, wiedziałem tylko jedno, musiałem uciekać ze statku. (…) od wody dzieliło mnie mniej więcej 20m – to wysokość dziewięciokondygnacyjnego domu.(…) Wstrzymałem oddech i skoczyłem. Spadałem za krótko, by życie zdążyło przewinąć się przed moimi oczami. Uderzyłem w wodę, jakby to była betonowa ściana.

W wodzie nie był bezpieczny, groziło mu utonięcie, wychłodzenie organizmu oraz kule esesmanów. Do „Cap Arcony” podpłynęły kutry rybackie, które ratowały nazistów oraz członków załogi tonącego statku. Więźniowie, którzy zbliżali się do łodzi po ratunek, byli rozstrzeliwani. Sam Pivnik dostał się na brzeg, a następnego dnia, wraz z brytyjskimi żołnierzami, przyszła wolność.

Photos